sobota, 2 stycznia 2016

Draco's Christmas Carol (cz.1)

Gdy zadzwonił budzik, nie wstałem od razu, bo po co ? Pracowałem we własnej firmie. No, ale mimo wszystko wypadało się tam pojawić, a ja, tak się składa, byłem arystokratą i wiedziałem jak się zachować, dlatego po długim leżakowaniu w końcu wstałem i niespiesznie przygotowałem do wyjścia. Otwierając już frontowe drzwi mojej posiadłości, kątem oka zerknąłem na kalendarz -24 grudnia- jak ja nie znosiłem tego dnia! Po co ktokolwiek je stworzył ? Z wyraźnie zepsutym humorem teleportowałem się przed budynek z robiącym spore wrażenie napisem "C. M&Z&N". Była to nazwa mojego, swego rodzaju, sklepu. A raczej skrót, bo pełna nazwa to Company Malfoy&Zabini&Nott. Czyli jak się domyślacie byłem jedynie współwłaścicielem, co mnie czasem cieszyło, a innym razem poważnie wkurzało. W środku powitał mnie wściekły Blaise.
- Jak zwykle się spóźniasz! Przecież umawialiśmy się na rano, że odbędziemy naradę w sprawie naszej firmy...
- Sory Zabini, ale to ja będę decydował, kiedy przyjdę i czy w ogóle.
- Och, przepraszam Jaśnie Arystokratę, ale są rzeczy ważniejsze niż jego nastroje.
- Niby co ?! - warknąłem.
- Uspokójcie się ! - krzyknął Teodor. 
- Chodźmy już do biura - pokiwaliśmy głowami na znak zgody i ruszyliśmy z kumplem. Nie żebym był mu jakoś posłuszny, ale po prostu Nott był takim jakby ochłodzeniem temperamentu mojego i Blaise'a. Bardzo się przydawał, gdyby nie jego "umiejętność" zaprzestania kłótni Blaise vs Draco, firma dawno by się rozpadła. Usiedliśmy w wygodnych fotelach i wtedy coś zauważyłem. 
- Gdzie się podziali klienci i nasi wszyscy pracownicy ? - spytałem dalej wyglądając zza szyby w gabinecie. Nie słysząc odpowiedzi odwróciłem się, widząc ich zakłopotane miny. Miałem złe przeczucia, bardzo złe... A wściekłość narastała stopniowo...
- Wysłaliście tych gamoni do domu z powodu świąt ?!
- Smoku, uspokój się. Przerabiamy to co roku. Ja rozumiem, że nie znosisz świąt, ale nie rób wszystkiego, żeby inni też zaczęli...
- Nie obchodzi mnie wasze zdanie, Nott. Oni mają wrócić do pracy, a sklep ma być otwarty. Ja wychodzę.
- Draco, poczekaj!
- Zostaw go Blaise. Jemu już nic nie pomoże... - usłyszałem jeszcze Teodora, a chwilę później przyciszony głos Zabinieg.
- Może miłość ? Wiesz, ja złagodniałem dzięki Dafne...
- Nie sądzę. Zwłaszcza, gdy teraz ma tą całą Astorię za narzeczoną. 
- Ale wiesz, ona chyba coś do niego czuje, a przynajmniej tak mi się wydaje...
- I co z tego ? Obaj dobrze wiemy, że jego serce jest od kilku lat zajęte przez pewną rudą smarkulę...
- SŁYSZAŁEM! - wydarłem się na cały głos, żeby mieć pewność, że usłyszeli. - I nie zamierzam tolerować takich kłamstw na mój temat. Nie potrzebny mi żaden skandal! - powiedziałem jeszcze na pożegnanie i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Co niby oni mogli wiedzieć ?! Tamten rozdział już dawno był skończony. Koniec i kropka. Teraz ma Astorię i faktycznie jej nie kocha, ale miłość NIE ISTNIEJE. Panna Greengrass jest ładną i mądrą, a co najważniejsze czystokrwistą czarownicą i to mu w zupełności wystarcza. Nadal zły na kumpli szedłem zaśnieżonymi uliczkami Londynu i w pewnym momencie zobaczyłem małą Weasley. Skrzywiony minąłem ją jak najszybciej. Chyba mnie nie zauważyła i tym lepiej dla niej. Jeszcze odżyłyby w niej stare uczucia, widząc moją powalająco przystojną buźkę, ale z drugiej strony cierpiałaby, a to należy się każdemu zdrajcy krwi. Idąc tak zastanawiałem się co ja takiego kiedyś w niej widziałem. Okej, niech będzie, że całkiem ładna i niegłupia, ale błagam  Była Pottera, zarozumiała, pyskata i tak biedna, że aż dziw, że jeszcze nie zaczęła żebrać. A w dodatku zadaje się ze szlamami i innymi ścierwami, włącznie z jej zapchlonym braciszkiem, Renem czy jak u tam. Z tymi myślami, nareszcie dotarłem do swojego domu. Była to ogromne i bardzo stare domostwo na obrzeżach magicznej części tego miasta. Gustownie i bogato urządzone, a mieszkałem tam tylko ja i kilka skrzatów. Cisza i spokój. Zdecydowanie to najbardziej ceniłem w tym domu. Niestety miało zostać to niedługo zakończone przez moją narzeczoną, która od kilku tygodni błaga bym zgodził się przyjąć ją pod swój dach. Z jednej strony żałosne, ale z drugiej kto, by się oparł mojemu zajebistemu ciału, pięknej buźce, pociągającemu uśmiechowi i zalotnej mince, a już zwłaszcza tej z udziałem moich zajebistych brwi.






 Kiedy wróciłem do domu zabrałem się za papierkową robotę. Było już bardzo późno i ciemno kiedy udalem się do swojej sypialni. W całkowitej ciszy, w pustym pomieszczeniu nagle coś usłyszałem,
- Paniczu! - szepnął ktoś melodyjnie, ale w taki sposób, że przeszły mi ciarki po plecach. Nasłuchując źródła dźwięku w całkowitej ciemności zacząłem podejrzewać, że już całkiem zbzikowałem i wtedy poczułem, że ktoś dźgnął mnie palcem w ramię. Odwróciłem się powoli, napotykając na swojej drodze zgasły kominek, a poza nim pustkę. Trochę przestraszony chciałem coś powiedzieć, ale wtedy znowu poczułem to zimne dotknięcie i tym razem odwróciłem tylko głowę. Znowu nic. Zmarszczyłem brwi i ze złością gwałtownie przekręciłem głowę, patrząc przed siebie. W tym momencie wrzasnąłem przerażony. Zaledwie dwa cale ode mnie znajdowała się czyjaś srebrzysta twarz! Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to Nimfadora Tonks - moja kuzynka, a tak dla jasności, nieżywa od kilku lat kuzynka.
- Ni-mfa-dora - wyjąkałem z przerwami cały osłupiały.
- Dra-co - odpowiedziała mi zjawa i wtedy się zdenerwowałem. Nie będzie mnie jakiś trup przedrzeźniał. Mogła być nawet niebezpieczna, ale nie będzie mnie tak traktować. Jestem Malfoyem nie bez przyczyny.
- Spadaj - warknąłem.
- Przykro mi, Draco - zrobiła przy tym taką minę jakby mówiła prawdę - ale nie mam takiego zamiaru.
- Powiedziałem: WYNOCHA! Czymkolwiek jesteś i czegokolwiek chcesz...
- A ja powiedziałam, że mimo to zostanę - stwierdziła bardzo poważnie, a jej głos był tak zimny, że aż namacalny. To mnie trochę ostudziło.
- Posłuchaj, naprawdę nie obchodzi mnie kim jesteś i czego chcesz. Masz po prostu zostawić mnie w spokoju. Ja w każdym razie idę z tego pokoju i jak wrócę, Ciebie ma tu nie być. Rozumiemy się ? - spytałem i nie czekając na odpowiedź ruszyłem w stronę drzwi. Niestety duch (?) złapał mnie lodowatą ręką. Spróbowałem się wyrwać, ale trzymała mnie w żelaznym uścisku. W końcu zrezygnowany (za jej zgodą) usiadłem i spytałem kim jest i czego ode mnie oczekuje.
- Jestem Nimfadora Vulpecula Lupin, twoja kuzynka.
- Aha, a tak na serio ? - spytałem znudzony. - Jestem poważnym człowiekiem i nie mam czasu na jakieś pierdoły.
- Nie wątpię, Draco i masz rację. Nie jestem Nimfadorą - oznajmiła, na co klasnąłem w dłonie tryumfalnie.
- Jestem jej duchem - moja radość natychmiast się ulotniła. Czułem, że blednę, no i byłem (o dziwo!) troszkę zakłopotany. No, bo w pewnym sensie będąc Śmierciożercą, przyczyniłem się do jej śmierci. Po dłuższej ciszy odważyłem się odezwać.
- A czy... Nie powinnaś być teraz gdzieś... no sam nie wiem... gdzieś indziej, po drugiej stronie, czy coś ? Wieczne odpoczywanie itd ?
- Możliwe, że powinnam, ale duchy zostają po tej stronie kiedy coś je dręczy lub czegoś nie zdążyły załatwić, a głównym powodem mojego pozostania na Ziemi jest Teddy. Dopóki szczęśliwie nie dożyje późnej starości otoczony zewsząd kochającą go rodziną i przyjaciółmi, ja nie zaznam spokoju. Z tego samego powodu, również mój mąż jest tutaj, wśród żywych...
- No to tego... Jeszcze długie lata przed wami, by w końcu przejść na drugą stronę... - trafnie zauważyłem. - Ale czemu nie przyprowadziłaś ze sobą Lupina i czemu wcześniej nikt cię nie widział ? - spytałem zaciekawiony, ale ona jedynie uśmiechnęła się smutno, nie udzielając mi odpowiedzi, co nie kryjąc, mocno mnie zirytowało. Chciałem już zwrócić jej uwagę, że to niegrzecznie, ale ta jak na złość zmieniła temat.
- Jestem tutaj, aby ci pomóc.
- Ciekawe w czym... - syknąłem z jadem w głosie. Zaczynała mnie denerwować...
- W ratowaniu twojej duszy - ciągnęła niezrażona. - Jest ona skazana na wieczne męki i bezcelowaą tułaczkę po Ziemi. Na szczęście jest dla Ciebie nadzieja! 
Boże... gadała jak w jakimś słabym romansie, czy czymś...
- Musisz się zmienić. Pewnie postronny obserwator uznałby, że twoja dusza już dawno została stracona, ale jest coś, co sprawia, że jesteś jeszcze do odratowania. Wiesz, co to ? - pokręciłem głową.
- Miłość ? - podpowiedziałem.
- Dokładnie! - wykrzyknęła radośnie, nie wyczuwając sarkazmu. I za co, merlin, mnie tak pokarał ? 
- MIŁOŚĆ! - krzyknęła radosna, niczym mała dziewczynka, która dostała ulubiony słodycz. - Można Cię uratować, bo mimo wszystko, potrafisz kochać.
I właśnie w tym momencie się otrząsnąłem. Przecież to był jakiś absurd. Miłość nie istnieje, a moja dusza... no cóż akurat ona faktycznie mogła być zagrożona, ale mówi się trudno i dokładnie to samo powiedziałem swojej kuzynce. Muszę przyznać, że patrząc na mnie, miała tak smutny wzrok, że nawet mi nie wiedzieć czemu było przykro. W końcu odezwała się, a jej głos ociekał desperacją...
- Draco... przecież kochasz swoich rodziców, a nade wszystko . Nie wypieraj się tego, proszę. Nie zmieni to twoich uczuć, za to osłabną twoje szanse na odkupienie - nieznacznie skrzywiłem się na jej słowa i zawzięcie kiwając głową zacząłem krążyć po pokoju. W końcu podjąłem decyzję. Przecież tak w sumie nie miałem za wiele do stracenia... Prawda ?
- Okej, jeśli musisz, to mi pomóż...
- Ja już swoje zrobiłam. Teraz kolej na innych.
- Innych ?
- Żeby Ci pomóc wykorzystałam magię świąt - pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Aham... - przytaknąłem - Jaaasnee.
- Udało mi się przywołać trzy duchy, które spróbują Ci pomóc, a także przy okazji dostaną szansę na załatwienie swoich spraw, poprzez twoją osobę. Ja niestety nie mogę już nic więcej dla Ciebie zrobić, ale nieskromnie stwierdzam, że to i tak dużo - uśmiechnęła się łobuzersko przy ostatnim zdaniu i ...znowu posmutniała. Była tak smętna, że zaczynałem już przysypiać.
- Moja wizyta dobiega końca, więc pokrótce - odwiedzą Cię trzy znajome duchy, każdy gdy wybije północ. Ale pamiętaj, nie tylko oni mają pomóc Tobie, ale również Ty im, więc bądź grzeczny i miły - mrugnęła mi z szerokim uśmiechem, a następnie... przytuliła. Zadrżałem z zimna, ale ona nie zwróciła na to uwagi, ściskając mnie jeszcze mocniej, a ja niezbyt chętnie to odwzajemniłem. 
- Już się nie zobaczymy... - szepnęła i przysiągłbym, że zapłakałaby gdyby potrafiła (duch i te sprawy...).
- Nigdy ? - spytałem zdziwiony.
- Czy nigdy ? Tego nie umiem Ci powiedzieć, ale za twojego życia już na pewno nie, ale jeśli się postarasz i wykorzystasz szansę jaką Ci daje, to może po śmierci, w jakimś lepszym świecie ? - pokiwałem głową, ale sam nie byłem pewny czy chciałbym ją zobaczyć. Byłem chyba na to zbyt oszołomiony i przemarznięty od chłodu jej ciała... Właśnie... Jej ciało... Czemu przeze mnie nie przenikało ? Czyżby ta cała magia świąt ? Zastanawiałem się, ale nigdy już nie miałem się tego dowiedzieć... W pewnym momencie oderwała się ode mnie i ruszyła w stronę okna ze zbolałą miną. Zapewne ta scena mogła być wzruszająca i bardzo dramatyczna, ale w tym momencie potknęła się o leżący na podłodze niewielki kufer i runęła jak długa tuż przede mną.
- Ktoś tu chyba nie umie chodzić - powiedziałem uśmiechając się przy tym wrednie, ale jak przystało na arystokratę pomogłem jej wstać. Chyba była zła na swoją niezdarność i gdyby nie to, że była cała srebrnobiała, zaczerwieniłaby się. W każdym razie nie szczędziła języka, mrucząc pod nosem szereg różnych przekleństw (musiała naprawdę mocno przyrżnąć, bo to jej się nie zdarzało) i usłyszałem również coś w stylu "Głupia cielesna forma! Dobrze, że to tylko na dzisiejszą noc...", ale nie jestem pewny, czy na pewno tak to brzmiało...
- Dobra, teraz naprawdę się żegnam. Do zobaczenia, Draco. Ach, i powodzenia tak w ogóle.

Miała już dłoń na parapecie, gdy niespodziewanie odwróciła się z miną osoby, która na całe szczęście przypomniała sobie o czymś ważnym. 
- Draco, możesz coś dla mnie zrobić ? 
- To zależy...
- Powiedz mojej matce, że Teddy WCALE nie wygląda słodko w tych różowo-niebieskich ciuszkach, i że nie życzę sobie by krzywdziła tym wdziankiem moje dziecko. I pozdrów ją ode mnie - zadowolona, że załatwiła już wszystkie sprawy z szerokim uśmiechem wyleciała przez okno. SERIO, wyleciała przez moje okno... Chciałem właśnie przemyśleć to co się wydarzyło, ale poczułem się nagle bardzo słabo i zacząłem osuwać się na podłogę. Chwilę później przed moimi oczami zapanowała całkowita ciemność, a ja zwyczajnie zasnąłem...




Obudził mnie zegar wybijający północ. Chciałem właśnie przekręcić się na drugi bok, by z powrotem zasnąć, ale przypomniały mi się wydarzenia z przed kilku godzin. Zerwałem się rozbudzony i rozejrzałem po sypialni. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że leżę w łóżku, pomimo tego, że zasnąłem na podłodze (tak, wiem... JA, wielki arystokrata zasnąłem na podłodze, porażka całkowita). Zastanowiło mnie to, ale uznałem, że pewnie skrzaty przeniosły mnie do łóżka. Odczekałem trochę i kiedy było już kilka minut po 24 zacząłem myśleć, że to wszystko mi się przyśniło. Nieco zły, że dałem ponieść się wyobraźni, ponownie się położyłem, jednak poprawiając poduszkę znalazłem niewielką figurkę smoka, który zaczął chodzić po mojej ręce. W pewnym momencie zionął miniaturowym ogniem, który uformował się w słowa: "Gdy kiedyś zwątpisz, pamiętaj o jednym. Zwątpienie niszczy, siejąc niepewność, dlatego postaraj się go unikać. Wierz w siebie i swoje przekonania, ufając przy tym swemu sercu i umysłowi, a na pewno nie zbłądzisz". Uznałem to za dowód, podarowany przez Tonks, bym miał pewność, że to wszystko naprawdę miało miejsce. 
- Bez urazy Smoczku, ale pie*rzysz takie farmazony jak sam Dumbledore - powiedziałem nieco rozbawiony i naprawdę nie spodziewałem się, że ktoś mi odpowie...
- W rzeczy samej, Draco. Widzisz, to ja pomogłem wyczarować to Nimfadorze. Daje doskonałe rady i mówi wieloznaczne przysłowia, które będą Ci potrzebne w danym momencie. Nieskromnie przyznam, że osobiście tchnąłem w niego życie, więc większość jego słów może wydawać się podobna do tych moich.
O mały włos nie spadłem z łóżka słysząc głos byłego dyrektora. Normalnie zwał (czy jak to mugole nazywają?). 
- P...profesor Dumbledore ? - spytałem oniemiały.
- W rzeczy samej chłopcze! - klasnął uradowany. - Jestem pod wrażeniem twojej elokwencji - pochwalił mnie, a ja zszokowany dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, że kpi sobie ze mnie w żywe oczy. Pewnie zwróciłbym mu uwagę, odgryzając się jakoś zapamiętale, ale przypomniały mi się okoliczności naszego ostatniego spotkania.
- Co się stało, Draco ? Rozumiem, że to dla Ciebie szok, ale Nimfadora chyba Cię ostrzegała.
- Mówiła o trzech duchach, które mnie odwiedzą...
- Więc wiesz! Ale w takim razie w czym tkwi problem ?
- Nie wiedziałem, że jednym z tych duchów jest pan.
- A to jakiś problem dla Ciebie, Draco ? - zmarszczył brwi, tak jakby naprawdę nie rozumiał. Chociaż może nie rozumiał. W końcu staruszek miał juz swoje lata. Z tysiąc na pewno... W momencie gdy to pomyślałem twarz mojego nauczyciela nachmurzyła się. Wyglądał jak małe, naburmuszone dziecko...
- Słyszę twoje myśli, Draco - okej, przyznaję. Zdziwiło mnie to i zakłopotało. W pewnym sensie to ja go zabiłem, a teraz miałem czelność go obrażać.
- Draco... ja się nie gniewam... - powiedział uspokajająco, a ja czułem w kościach, że nie chodziło o moje myśli, ale o ten "incydent" na Wieży Astronomicznej. Poczułem się trochę lepiej, ale stare poczucie winy odżyło i już nie chciało się odwalić. Ogarniało całe moje ciało, a ja nie mogłem nic na ta poradzić. Ponownie spojrzałem na siedzącego w fotelu, przy moim stoliku mężczyznę. 
- To, co teraz ?
- Hmmm... Wydaje mi się, że teraz się przedstawię - powiedział wstając. - Jestem Albus Percival Brian Wulfryk Dumbledore, będący od kilku lat na emeryturze życiowej, a dzisiejszej nocy również Duch Minionych Świąt Bożego Narodzenia. Chodźmy Draco, bo czas nas goni - rzekł, a ja z ociąganiem i lekkim niedowierzaniem podszedłem do niego, zachowując bezpieczną odległość.
- Będziesz musiał złapać mnie za ramię - powiedział, wyciągając prawą rękę w moją stronę - westchnąłem niczym męczennik i spełniłem ten warunek. Po chwili poczułem, że unosimy się kilka centymetrów w powietrzu. To było świetne! Przynajmniej dopóki ten zbzikowany starzec nie zaczął mnie ciągnąć w stronę okna. Chyba zauważył moje "delikatne wahanie"...
- Ufasz mi, Draco ? - z grzeczności pokiwałem głową, ale szczerze powiedziawszy, było to dalekie od prawdy. Obawiałem się mu zaufać, głównie przez wzgląd na moje próby zamordowania go, ale mniejsza z tym. Ostatecznie okazało się, że nie słusznie go oskarżyłem o chęć zemsty. To nie był ten typ czarodzieja, na szczęście. Chwilę później pojawiliśmy się w moim rodzinnym domu. A może jednak nie ? Wyglądał trochę inaczej. Nie umiałem dokładnie sprecyzować co było nie tak, ale byłem pewny, że coś na pewno i wtedy poczułem, że coś przez mnie przebiega jakbym był duchem. Osłupiały dostrzegłem tylko oddalającą się jasną czuprynę. Wtedy mnie olśniło.
- Dumbledore...
- Tak ? 
- Jesteśmy w przeszłości ? 
- Szybko się domyśliłeś.
- Gin... To znaczy, jedna moja była, czytała od czasu do czasu mugolskie książki i przypomniało mi się, że kiedyś mówiła coś na temat "Opowieści wigilijnej".
- Dobry trop, Draco. Widzisz, Dickens był czarodziejem i przytrafiło mu się coś podobnego. Jakaś dusza, która nie zaznała spokoju, chciała uchronić go przed pośmiertną karą za jego liczne grzechy i wysłała  do niego trzy duchy silnie powiązane z Bożym Narodzeniem. Wiedział, że nie może opowiadać tego wszystkim, więc opowiedział swoją historię poprzez napisanie mugolskiej opowiastki. Czy pamiętasz coś z tej książki ? 
- Nie, jak mówiłem ktoś tylko mi o niej wspomniał. Gostka odwiedziły trzy duchy, które chciały żeby się poprawił i tyle, ot cała moja wiedza na temat tej książki - drops pokiwał głową ze zrozumieniem i razem poszliśmy korytarzem w tą samą stronę, w którą pobiegł taten malec, którym tak notabene byłem ja. Weszliśmy do salonu. Był duży i bogato urządzony. Meble były z ciemnego drewna, fotele był obite w satynowe poduszki, a ściany były jadowicie zielone z mnóstwem nabazgranych, srebrnych zawijasów. W rogu stała wielka, idealnie przystrojona przez skrzaty, choinka. Siedziałem koło niej mały ja i bawiłem się jakimiś czarodziejskimi zabawkami. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła moja matka i nie zwracając na nas najmniejszej uwagi podeszła do synka. Na jej twarzy dostrzegłem delikatny uśmiech, ale po chwili znów stała się chłodna i opanowana jak zwykle.
- Mama! - zawołał siedmioletni blondynek. - Pobawisz się ze mną w chowanego ?
- Później synku. Odłóż zabawki i zachowuj się. Zaraz przyjdzie tatuś z naszymi gośćmi i musisz być grzeczny. Pobawimy się później, zgoda ?
- Zawsze tak mówisz - wypomniał jej naburmuszony chłopiec, ale nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo wszedł ojciec z panią Zabini i Blaisem, którego właśnie tamtego dnia poznałem.
- Pamiętasz tamte święta, Draco ? 
- Jak przez mgłę. Wyryło mi się tylko kilka momentów, a reszta najwyraźniej była taka jak co roku. Sztywna, szykowna impreza dla tłumu arystokratów, urządzana przez moich rodziców. Nigdy nie było normalnych świąt.
- A te kilka momentów ?  Czy to jest jeden z nich ? - spytał drops i w tym momencie znaleźliśmy się u mnie w pokoju. Stałem obok swojego łóżka, a ojciec dawał mi ostrą reprymendę. Nie chciałem tego komentować, ale Dumbledore patrzył na mnie oczekującym wzrokiem, wiec przełamałem się i zacząłem wspominać.
- Z Blaisem postanowiliśmy wywinąć kawał... Cała "impreza" została zrujnowana. Ojciec był wściekły, a matka wyraźnie zawiedziona...
- Zszargałeś dobre imię naszej rodziny! - wrzeszczał. Był wtedy naprawdę wściekły. Z Dumble'm zobaczyliśmy wtedy coś co pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Nie chciałem żeby ktoś to oglądał, ale wątpiłem, by udało mi się tego starucha odciągnąć stamtąd. Otuż młody Draco odburknął coś swemu ojcu, a ten wściekły taką odpowiedzią, spoliczkował go. Do tej pory pamiętałem ten ból i  to nie tylko ten twarzy. Przyjrzałem się teraz ojcu. Zauważyłem, że na twarzy mignął mu szok. Chyba sam nie wierzył, że to zrobił. Ba! Nawet lekko zbladł i pospiesznie wyszedł z pomieszczenia.
- On nie chciał tego zrobić. Poniosło go i tyle. Zresztą naprawdę go wtedy zdenerwowałem. Poza tym żałował tego. Nie przeprosił oczywiście, bo nie umiał, ale w najbliższym czasie unikał mnie, jednocześnie ciągle dając mi jakieś prezenty. Miał wyrzuty sumienia i chciał mi to wynagrodzić - powiedziałem byłemu dyrektorowi, który pokiwal głową nie komentując tego. Było mi wstyd. Nie tylko z powodu tego co zobaczyliśmy, ale dlatego, że po tych wszystkich latach nadal go bronię. Ech, dlaczego akurat te święta. Chociaż w sumie inne nie były lepsze, ale gorsze na pewno nie. Ojciec już nigdy więcej nie podniósł na mnie ręki. Był surowy, to prawda, z każdym dniem coraz bardziej, widząc jakiego rozpuszczonego bachora ze mnie zrobił, ale nigdy więcej mnie nie uderzył.
- Oczywiście incydent nie uszedł mi płazem. Matka nie wiedziała co się stało, więc nie rozumiała czemu ojciec niż z tym nie robił, a wręcz jakby mnie nagradzał, dlatego sama wymierzyła mi swego rodzaju szlaban - dodałem, jeszcze zanim polecieliśmy w zupełnie inne miejsce. Zatrzymaliśmy się w Hogwarcie.
- Zobaczymy święta na twoim czwartym roku nauki - oznajmił mi mój towarzysz na co pokiwałem głową. Nie pamiętałem, żeby wydarzyło się wtedy coś ciekawego...
- Ale to przecież Bal Bożonarodzeniowy podczas Turnieju Trójmagicznego... To było dwa tygodnie przed świętami.
- Owszem, Draco. Powiedzmy, że nagiąłem trochę zasady - odpowiedział mi głosem prawdziwego łobuza. Pokręciłem głową z politowaniem. W tym momencie zauważyłem siebie, więc poszedłem w tamtym kierunku. Obserwowaliśmy jak tańczyłem z Pansy, kilkoma innymi dziewczynami i wygłupiałem się z kolegami ze swojego domu. Była już końcówka imprezy i niewiele osób jeszcze zostało. Wirowaliśmy z Pansy po parkiecie, kiedy nagle zderzyliśmy się z inną parą - Weasleyówną i jakimś Krukonem. Skrzywiłem się na ten widok, bo zaczeliśmy się wzajemnie wyzywać, kiedy McSztywna zainterweniowała. Wtedy byłem prawie pewny, że postawi nas w kątach, ale ona powiedziała, że "trzeba zacieśniać więzi pomiędzy domami" i kazała nam zatańczyć jeszcze co najmniej dwa tańce z tym, że ja musiałem być w parze z Ginny, a moja Pansy z tamtym kolesiem. Pamiętałem, że byłem wściekły i podczas kiedy Parkinson wyzywała się z tamtym kolesiem, ja i ta... ekhem... siostra Weasleya staraliśmy się jak najbardziej uprzykrzyć sobie wzajemnie ten taniec. Spychałem ją na innych uczniów, a ona niby przypadkiem ciągle mnie deptała. Przy tym cały czas sobie dogryzaliśmy. Wbrew pozorom nawet nam (a przynajmniej mi) się to podobało. W końcu mogłem posprzeczać się z kimś na tym samym poziomie intelektualnym (pomimo takiego brata jak Łasic była całkiem mądra i zdolna, no i świetnie grała w Quidditcha podobno, a to dobrze o kimś świadczy). Kiedy skończyli, znów spojrzałem na Dumbledore'a, który aż promieniował szczęściem widząc naszą dwójkę. I ja się pytam, z jakiej paki ? Niestety nie zdążyłem spytać, gdyż pojawiliśmy się na Wieży Astronomicznej. Przez chwilę przestraszyłem się, że jesteśmy w tym miejscu o właśnie tym czasie i za chwilę zobaczę siebie celującego różdżką w profesora Dumbledore'a. Ale przypomniało mi się, że to przecież nie ta pora roku, a widząc stojącą przy barierce dziewczynę zrozumiałem, gdzie i kiedy się znalazłem. Nie rozumiałem tylko po co. Nie mając wyboru stanąłem z boku przyglądając się scenie, która miała się za chwilę odbyć.
- Jadę do domu na święta... - powiedziała.
- I co z tego ? Po co mi to mówisz ? - spytał obojętnie blondwłosy chłopak, który wlaśnie wszedł na wieżę.
- Nie zgrywaj się, Malfoy. Pocałowaliśmy się, zapomniałeś już ? - warknęła.
- Możliwe... ale nie jesteśmy przecież parą.
- Bo wybiegłam stamtąd... - odpowiedziała skruszona.
- No właśnie, uciekłaś! - zdjął maskę, stracił nad sobą panowanie, nareszcie ukazując przed dziewczyną swoje emocje.
- Przepraszam, Draco - szepnęła po raz pierwszy wymawiając jego imię. Po jej policzku spłynęła łza, ale chłopak ani trochę się tym nie przejął. I wtedy, energia jakby powróciła do niej. Ścierając szybko łzy z policzków, wrzasnęła - A co twoim zdaniem miałam zrobić ?! Mój oraz moich przyjaciół wróg mnie całuje, bez żadnego ostrzeżenia, znaku, niczego.
- Jestem twoim wrogiem ? - spytał udając szczere zdziwienie, ale pamiętałem, że czułem jeszcze lekkie rozczarowanie, jednak nie dałem tego po sobie poznać. Ani wtedy, ani teraz, przed Dropsem.
- Wiesz, Malfoy... Sama nie wiem... To zależy od Ciebie... Na co dzień zachowujesz się właśnie tak, ale są takie momenty, kiedy widzę w Tobie przyjaciela, a nawet kogoś więcej.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi - syknął.
- Wiem, ale pomyśl... Te wszystkie razy kiedy mi pomogłeś. One nic nie znaczą ? To wszystko co wspólnie przeszliśmy ?
- Znaczą, nawet nie wiesz jak wiele, ale...
- Ale ? - spytała i najwyraźniej uruchomiła jakiś swego rodzaju zapłon, bo moja młodsza wersja niemal wybuchła.
- JESTEM ŚMIERCIOŻERCĄ GINNY! NIE Z WYBORU, ALE JEDNAK! SPÓJRZ! -krzyknął, odkrywając swoje lewe przedramię. 
- CZY WŁAŚNIE TAKIEGO CHCESZ MIEĆ CHŁOPAKA ?! Z KIMŚ TAKIM CHCESZ DZIELIĆ RESZTĘ SWOJEGO ŻYCIA ?! KRÓTKIEGO ZRESZTĄ, ZWAŻAJĄC NA TO, CO MOGĄ CI ZROBIĆ, GDY SIĘ DOWIEDZĄ O TYM CO NAS ŁĄCZY ! - naciągnął rękaw, czekając na jej reakcję.


- Jeśli właśnie taki jesteś... To takiego chcę chłopaka i nie obchodzi mnie to kim jesteś, ale jaki jesteś i co masz tutaj - powiedziała cicho wskazując jego serce.
- To nie ma sensu, Ginny. Może  kiedyś... Dowiesz się, co tu się stało... Obliviate... - szepnął przykładając różdżkę do jej skroni. Po chwili zemdlała, a niewzruszony tym chłopak poszedł jak najdalej od tamtego miejsca. To było nawet smutne... A ja do tej pory pamiętałem, co myślałem wymawiając zaklęcie zapomnienia.

"Zapomnij o każdym dobrym wspomnieniu, które wspólnie utworzyliśmy. Zapomnij o uczuciu jakim mnie darzysz. Zapomnij o tym kim dla Ciebie jestem. Zapomnij o mnie i łudź się dalej, że Potter jest twoją jedyną miłością i to właśnie jego kochasz"

sobota, 5 grudnia 2015

Miniaturka - Pożegnanie

Hermiona Granger od pamiętnego włamania do banku Gringotta, czuła się coraz gorzej. Miała dziwne sny. Budziła się w nocy z krzykiem.  Dopiero z czasem pojęła, że to wspomnienia. Wspomnienie jej perfekcyjnie nieidealnej miłości.
Ale dopiero parę dni przed bitwą o Hogwart, widząc we śnie jego oczy, zrozumiała.
Zrozumiała, co tak naprawdę się z nią działo.
Będąc w banku, zostali zmoczeni strumieniem, który zmywał wszystkie zaklęcia. To nałożone na nią były zbyt silne, by czar prysł odrazu. Odebrało jej wspomnienia, a ich zwrócenie trwało dość długi czas.
Ostatnie i najboleśniejsze uderzyło w nią 2 maja, podczas walki.
- Nie rycz, Granger... - warknął niewzruszony. - Jeszcze ktoś Cię usłyszy. Chyba nie chcesz dostać szlabanu ? To przecież byłaby tragedia - zakpił. Spróbowała się opanować, ale to nic nie dało. W końcu nie wytrzymała i go przytuliła. O dziwo, odwzajemnił uścisk, opierając głowę o jej czoło. Byłoby romantycznie, gdyby tylko zdołał się powstrzymać... 
- Obsmarkałaś się... Salazarze... Jesteś obrzydliwa, Granger...
Zaśmiała się przez łzy i powiedziała coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał.
- Kocham Cię, Draco... 
Odwróciła wzrok zawstydzona swoimi słowami. 
- Nie bądź zły... - dodała skruszona.
- Nie jestem zły, a w każdym razie nie na Ciebie, tylko na siebie. Nie zauważyłem jak bardzo jesteś głupia. Nie miałaś prawa się we mnie zakochać. Dobrze o tym wiedziałaś. To niebezpieczne i w dodatku wszystko komplikuje... - odsunął się od niej głęboko zamyślony, a kiedy w końcu podniósł wzrok, zdawał się być smutny, jakby targały nim wyrzuty sumienia.
- Wybacz mi, Hermiono... Obliviate. 
Osunęła się na ziemię, nie dowierzając. Wzrok miała już lekko zmącony, ale wciąż myślała trzeźwo. On nie miał prawa. Nie miał, a jednak...
- Ja Ciebie też kocham, dlatego chyba musisz mi wybaczyć... 
Ocknęła się z amoku, choć nie była pewna, czy to już koniec wspomnienia. Nadal miała przed sobą jego oczy... Stał kilka metrów dalej, walcząc. Zauważył ją i chyba zrozumiał ten wzrok, bo przez twarz przemknęło mu przerażenie, a może złość ?
Zdekoncentrował się...

I ta jedna chwila wystarczyła.
Zginął.
Zginął przez nią. 



Minęło wiele miesięcy...
A może lat ? A faktem było, że nadal się nie pozbierała. I wcale nie chodziło o poczucie winy, chodziło o to jak bardzo go kochała.



Był przy niej. Był przy niej cały czas, wciąż i wciaż. Nie mógł, a możenie chciał, odejść, póki ona nie zazna szczęścia i nie pogodzi się z jego śmiercią.
- Granger, przestań się mazać, wyjdź do ludzi! - warknął sfrustowany, choć i tak wiedział, że go nie słyszy.
- Proszę... - dodał niemal błagalnie, tak bardzo chciał, by się uśmiechnęła. Tak bardzo chciał ją przytulić, a potem na nią nawrzeszczeć, że ma się wziąść w garść i... I co ?

- Dziś rocznica - szepnęła. - Trzecia, prawda ? - spytała, jakby oczekując, że jej odpowie.
- Kupię czerwone róże, nie znosisz ich. - Zaśmiała się gardłowo, by po chwili znowu się rozpłakać.

- Jestem umówiona z Teo...
- Znowu ? - pomyślał.
- Byliście przyjaciółmi i jakoś mi lżej, gdy jestem z kimś kto chociaż domyśla się, co tak naprawdę czuję... Nie gniewasz się ?
Czy się gniewał ? Może trochę, ale przecież właśnie tego chciał, żeby wyszła do ludzi.  Prawda ?
- To takie idiotyczne... Gadam sama do siebie, ciebie przecież tutaj nie ma! Jestem taka głupia... I tak bardzo bym chciała, żebyś to Ty mi to powiedział...

Wstała z rezygnacją i poszła przygotować się do wyjścia.


Przysnęło mu się, jeśli można to tak nazwać, po prostu miał chwilę zawieszenia. Nie był pewny, czy to normalne dla ducha, ale wolał nie wnikać. Szybko przeniósł się w miejsce jej spotkania z Nottem. To co tam zobaczył... Nie tego się spodziewał...
Całowali się...
Był w szoku. próbował za wszelką cenę to od siebie odsunąć, ten ból. Chciał jej pozwolić żyć, być szczęśliwą, ale... W tym momencie jakby go wyczuwając, odepchnęła Teodora.

- Ja nie mogę, nie chcę... Nie potrafię, Teodorze...
- Wiem, Hermiono, ale ja Cię kocham, słyszysz ?
Jej reakcji nie spodziewała się, chyba nawet ona sama. Zawyła niczym ranny jeleń, krzycząc jakby ją coś opętało.
- Przestań! Nie masz prawa! Tylko Draco, tylko on mógł...
Teleportowała się wprost na cmentarz. Usiadła na ławeczce i przetransmutowała paczkę chusteczek w białe róże - nie czerwone, jak zauważył Draco. Położyła je na nagrobku, z powrotem siadając.

- Nie wiem, co mam robić... Zależ mi na nim, ale to zawsze będziesz tylko Ty... - chciał jej powiedzieć, że wcale nie boli, że jej szczęście jest najważniejsze, ale nie zrobił tego i to bynajmniej nie dlatego, że i tak by go nie usłyszała.
W pewnym momencie zaczęła się histerycznie śmiać.
Zaczęła go przerażać.
- Białe róże... Niewinność... To tak bardzo do Ciebie nie pasuje - wyjaśniła sięgając po różdżkę. Myślał, że zabarwi je na czerń, ale ona po raz kolejny go zaskoczyła.
Chwyciła jedną różę i z niepokojącym uśmiechem, zamieniła ją w sztylet. Zrobiła sobie głębokie rozcięcie na nadgarstku, a płynącą strumykiem krew skierowała na nieskazitelnie biały bukiet.
- Co się z Tobą stało ? - chciał spytać, ale gula w gardle, skutecznie mu to uniemożliwiła.
- Splugawiony krwią szlamy, niczym grzechem własnych rodziców... - szepnęła.

Drżała na całym ciele, dreszcze wstrząsały całym jej ciałem, ale ona zdawała się być na to obojętna tak samo, jak na nadal spływającą po ręce krew. Zdawała się już uspokajać, ale Draco i tak był szczerze zdruzgotany jej zachowaniem.
- Wiesz... myśl, że tu jesteś, sprawia, że czuję się znacznie silniejsza, ale jednocześnie mnie załamuje, bo widzisz kim kim jestem, kim się stałam. I widzisz co robię z Teodorem - zachichotała. - Wiesz, to niemal zabawne. Ciągle mam wrażenie, że Cię zdradzam, a Ty przecież nie żyjesz - powiedziała to z takim spokojem, w dodatku po raz pierwszy od tamtego pamiętnego dnia.
- Czuję się tak, jakbyś mnie więził, a najgorsze jest to, że kocham Cię tak bardzo, że nie chcę zostać uwolniona... - znowu płakała.

Załamany padł przed nią na kolana, choć obiecał sobie, że nigdy nie zrobi tego przed żadną dziewczyną. Złapał za krwawiącą rękę i wyszeptał, po raz pierwszy od dawna, nie krzycząc na nią.
- Kocham Cię i chcę Twojego szczęścia, wiesz ? Jeśli Nott Ci je daje, to droga wolna, wspomnienia o mnie nie mogą zniszczyć Ci życia, ja przecież nie żyję, jak sama powiedziałaś. A czasem mam wrażenie, że Cię hamuje. Sprawiam, że nie walczysz, tylko toniesz... Dlatego odejdę, choć tak kurewsko mocno Cię kocham... - po raz ostatni zeskanował wzrokiem jej piękne oczy i spierzchnięte usta. Była zmęczona, zapłakana i cała opuchnięta, ale dla niego, wciąż była piękna. Podniósł się nieco i delikatnie musnął wargami jej usta.


Poczuła coś.
- Czy to pożegnanie ? - dotknęła palcami ust, a z oczu poleciały jej łzy. Tym razem łzy szczęścia.

Prolog - Niewidzialna

"Bolało...  i to bardzo... Nikt ale to nikt nie wie jak mocno. Miłość jej życia właśnie zaręczyła się z jej "przyjaciółką" Astorią Greengrass. Nawet kiedy widziała jak te wszystkie laski kleją się do Dracona na korytarzach tak strasznie nie cierpiała, bo to właśnie teraz miała go naprawdę i nieodwracalnie stracić. Długo myślała płacząc o tym co ma począć. Postanowiła walczyć i trzeba jej przyznać, że zrobiła absolutunie wszystko co się dało. Jednak posunęła się za daleko. O wiele za daleko... Pogrążona w rozpaczy i opętana własnymi demonami przypominającymi o jej zbrodni, wreszcie podjęła decyzję o samobójstwie. "Pomógł" jej w tym kolega, który później słono za to zapłacił natomiast Pansy przeżyła. I żyła długo i szczęśliwie. A mówiąc długo mam na myśli kilka pięknych miesięcy u boku osoby, która pokochała ją taką jaka była. I choć ostatecznie zmarła młodo i w starsznych męczarniach była radosna w ostatnich chwilach swojego życia. Życia opisanego w zaledwie 30 pięknych rozdziałach, które kto wie może poruszą twe skamieniałe serce zwykłego człowieka ?"

Prolog - HP8

To był chyba najgorszy dzień w moim życiu. Wciąż mam przed oczami to błagalne spojrzenie, niemą prośbę w oczach, a w uszach pobrzmiewają mi te cztery słowa rozdzierające moją duszę: "Proszę... nie zabijaj mnie... ". Wiem, że źle zrobiłam, ale nie miałam wyboru ! Chociaż... nie będę się usprawiedliwiać. Przecież zawsze jest jakiś wybór ! Z czym się zgodzę, ale na Merlina ! Co to za wybór ?! Zacząć służyć Czarnemu Panu, poprzez zabijanie niewinnych ludzi do rytuału, który go wskrzesi, czy patrzenie w bezruchu na śmierć najbliższych. Nie wiem co by wybrał ktoś inny na moim miejscu, ale ja wybrałam to pierwsze. Jeśli mi się powiedzie uratuję rodzinę przed zgubą, a mój ojciec odzyska duszę wyssaną mu przez dementorów, ale co z tego ? Świat przecież powtórnie pogrąży się w bólu i chaosie. A ja będę stać po tej złej stronie. Kto wie? Może nawet będę musiała zabić kogoś bliskiego lub po prostu znajomego. Wiem, że będzie niemiłosiernie bolało mnie, oraz cały świat, ale ja to wytrwam i mimo tego po czyjej jestem stronie pomogę również wytrwać innym. W końcu nazywam się Crouch i nic, ani nikt tego nie zmieni nawet sam lord Voldemort.

***

Boję się tego co przyniesie jutro. Ostatnio mam dziury w pamięci, co bardzo źle wróży. W jednej chwili jestem w swoim pokoju, a w drugiej pojawiam się gdzieś w lesie. Co tam robię ? Nie wiem, ale jestem z tym sama. Moja jedyna przyjaciółka ostatnio jest dla mnie niezwykle oschła. Widzę, że próbuje być miła, swobodna i taka jak zwykle, ale nie wychodzi jej to. Mnie nie oszuka, za dobrze ją znam i wiem, że coś ją trapi... tylko co ? Wcześniej zawsze mi o wszystkim mówiła, ale teraz... Zaczęło się równo z moimi nagłymi zanikami pamięci, czyli miesiąc po upadku Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Była jakby czymś przestraszona. Następne dni przyniosły wyraźne niezdecydowanie. W tydzień po tym zaginęła na kilka dni, a kiedy wróciła była cała zapłakana, przerażona wręcz, miała zrozpaczoną minę, a w oczach zobaczyłam jakby... początki obłędu ? Po tym wydarzeniu  unikała mnie jak mogła. Była ciągle nieobecna myślami. Nie odzywała się, a jeśli już to z zamyśleniem i smutkiem, a jej zniknięcia zaczęły się stawać niemal codziennością. W dodatku ZAWSZE wracała roztrzęsiona i zagubiona, z czasem jednak obojętna na wszystko i niezwykle ostra. Ostatnio zaczęła ze mną rozmawiać, ale co z tego ? Przecież to już nie ona ! Może... może gdy pójdziemy do szkoły ta sytuacja się poprawi ? A jeśli nie to... ech sama nie wiem, ale zrobię wszystko, by wróciła moja dawna panna Crouch, której uśmiech prawie nie schodził z twarzy nawet w najgorszych chwilach. Będę walczyć... walczyć o dawną nią.


Prolog - Obliviate

To dziwne, że dopiero gdy znajdujesz się w potrzasku, a od śmierci dzieli cię kilka godzin zaczynasz wspominać całe życie. A to boli. Bardzo boli. Świadomość, że już niedługo pożegnasz się z tym światem jest nie do zniesienia i choć wiesz, że nie zmienisz swojego przeznaczenia uparcie nie chcesz wierzyć, że to już koniec. Szczerze mówiąc mniej by bolała natychmiastowa śmierć, a nie oczekiwanie na nią. Wtedy nie miałabym czasu na rozpamiętywanie. Bolesne rozpamiętywanie przez, które jeszcze mocniej, nie chcesz przyjąć do wiadomości, że już nigdy nie zobaczysz rodziny, przyjaciół i właśnie JEGO. Tylko czemu jego też ? To przez niego tutaj jestem ! To przez niego próbuję uporać się ze zbliżającą się i nieuchronną śmiercią. Nienawidzę go... mogę to śmiało i szczerze przyznać, ale miłość do niego jest równie silna. Silna i wyniszczająca, bo choć wiem, że go kocham nie mogę tego uzasadnić. Spytacie czemu ? Otóż nie mam z nim żadnego dobrego wspomnienia. Wszystkie bez wyjątku zostały mi odebrane. Czy brutalnie ? Nie wiem, tego również nie pamiętam. A teraz skoro i tak niedługo umrę to w sumie co mi szkodzi powspominać ? Przeanlizować całą moją historie. Analiza... Jak bardzo pasuje do dawnej mnie... Tak bardzo, że aż zaczynam ronić nowe niechciane łzy. Łzy bezradności. Och, jak bardzo bym chciała znów być sobą. Nie przeżyć tego wszystkiego ! Chociaż... nie... NIE żałuję. Przegrałam swoje życie, ale nie żałuje, żadnego swojego posunięcia i wyboru. Ba ! Nawet się uśmiecham na myśl o nich, nawet tych najgorszych, bo one ukształtowały mój charakter. Może nie jest lepszy od poprzedniego, ale dojrzalszy. Jestem dzięki niemu gotowana wszystko.Nie boję się błahostek jak dawniej, ale i najgorsze tortury nie zrobią na mnie wrażenia. Taka teraz jestem. I NAPRAWDĘ się z tego cieszę. Jedyne co mnie smuci to reakcja bliskich na wiadomość o zabiciu mnie, oraz ta niepewność... Niepewność, czy mogę po tym wszystkim nazywać się jeszcze Hermioną Granger. Czy nadal mam do tego prawo...

Prolog - Draluna

"Zawsze nazywaj rzeczy po imieniu. Strach przed imieniem wzmaga strach przed samą rzeczą."

Pamiętał jak Granger  powiedziała to mu i jego ojcu w drugiej klasie. Wtedy tego nie rozumiał. Zawsze nazywał wszystko po imieniu, nawet Czarnego Pana. Ale teraz... teraz sam nie wie co to, ale boi się tego. Kiedy tylko ją widzi uśmiech pojawia się na jego bladej twarzy. Dokucza jej, ale to lubi. Poprawia mu to humor i choć wie, że ta czystej krwi dziewczyna jest nie dla niego i ma chłopaka, to jednak ciągnie ją do niego. Nie by utrzeć nosa Longbottomowi, Potterowi czy Weasley'ce. Nawet nie Granger. Tak po prostu chce być przy niej. Jej historie go rozbawiają i irytują jednocześnie. Ubóstwia wręcz kłócenie się z nią, kto ma racje. Zwłaszcza , że zawsze wygrywa, a przynajmniej tak mu się wydaje. Draco wbrew pozorom jest mądry, ale nazwanie tego co czuje miłością jest ponad jego możliwości i właśnie to sprawia, że stoi w miejscu.

***

"Moja mama zawsze mówiła, że to, co utracimy prędzej, czy później do nas wróci. Chociaż nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy. "

Właśnie straciła zaufanie. Czyje ? Przyjaciela... ale czy można tak nazwać osobę, która ci przestaje ufać tylko dlatego, że zaczynasz rozmawiać z jej wrogiem ? W dodatku poucza bezczelnie twierdząc, że jesteś naiwna i głupia ? Dlaczego nie może po prostu dać jej działać ? Przecież zna się na ludziach... zna Draco. I wie, że może mu ufać... On jej nie skrzywdzi. Jest tego pewna. Jednak co jeśli jej starzy przyjaciele mają rację ? I nie warto mu ufać ? Nie... Luna i tak nie odpuści, bo przecież każdy ma w sobie chociaż cząstkę dobra o którą naprawdę warto zawalczyć... prawda ?

Prolog - Celuj w księżyc (HP)

Strach...
Adrenalina...
Duma...
Udało jej się.
Udało jej się wykraść TO z ministerstwa.
Solis Narcisse nareszcie dopięła swego. Nadal jednak nie była pewna czy to jest to czego chce i czy da radę to zrobić... 
Ale nie było już odwrotu.
Łza płynąca swoim własnym torem...
Zarumieniony policzek...
Płacz...
Bezsilność...
Wstyd...
Wzięła głęboki wdech i ostatni raz przejrzała swoje obliczenia w małym, szarym zeszycie...
Trzydzieści obrotów w prawo...
Dwa obroty w lewo...
I już czas.
Czas na spotkanie z przyszłością...
A może przeszłością ?

Część 1:
Bajka o Śmierci